Nie umiem zaczynać. I kończyć też.
W sumie rozwinięcie to też nie moje klimaty. To raczej tylko
chwilowa faza, może wcale nie być więcej. Ale to wszystko przez
Izzy'ego! Bo po miesiącach zapomnienia ocknęłam się i chłonę
jego zajebistość. No. kliknij tutaj, a ujrzysz prawdę.
Aha, no i najważniejsze: z dedykacją
dla Maggie (już tyle czasu poczynasz tak sobie w internecie, a ja
dalej łapię się, że myślę 'Molly'). No bo jest. I już. I mnie
strasznie, strasznie inspiruje. Zwłaszcza nagłymi zgonami w jej
opowiadaniach, więc postanowiłam ten motyw zapożyczyć.
Ach, ach, no i z dedykacją dla pani
Zosi Ka za motywację. I jakże prawdziwe stwierdzenie, że
najważniejsza jest data zamknięcia Akademii Platońskiej, przecież
to na pewno przyda się podczas matury, o której pani, pani Zosiu,
tak lubi wspominać. Dwukropek gwiazdka.
Adnotacja do pewnego momentu: była
taka reklama proszku Pollena 2000, w której ktoś-tam krzyczał
'ojciec, prać!'
Przeczytałam ten szajs jeszcze raz i stwierdzam, że to jest jakieś niedorobione naśladownictwo. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
To wy zabiliście Jezusa.
Boję się kliknąć 'opublikuj'.
Zacznijmy od tego, że Izzy nie był z
tych, co użalali się nad sobą, nad całym swoim życiem i mieli
zakaz zbliżania się do wysokich budynków na bliżej niż
dwadzieścia metrów. Co to to nie. Izzy był duszą bardzo
artystyczną (no bardziej artystyczny był chyba tylko Keith
Richards) i jako takiej nie przeszkadzał mu syf dookoła niego. Nie
robiły na nim wrażenia tony kurzu, mieszkanie śmierdzące wódką
i fajkami, banda pojebów z którymi to mieszkanie dzielił, ani ich
kolekcja pustych opakowań w lodówce (i poza nią zresztą też).
Nie, nie, artysta musiał mieć wokół siebie artystyczny nieład
(no dobra, nie oszukujmy się, burdel), z którego mógłby czerpać
inspiracje.
Ale jak Axl zaczął biegać po ich
melince z włączonym blenderem i próbował zakładać go wszystkim
na głowy, to jakiś malutki niedobitek instynktu samozachowawczego
kazał Izzy'emu... noc cóż, po prostu spierdalać.
Jednak ten sam instynkt nie miał już
pojęcia, gdzie można by się udać o jedenastej rano. Izzy obraził
się na niego w myślach i postanowił sam wykombinować, co ze sobą
zrobić. Na szczęście zabrał ze sobą dwie zabawne paczuszki, a
równie zabawny sprzęt miał pochowany w różnych częściach
płaszcza (ach, wy moje zboczuszki kochane).
Szedł więc sobie usyfioną ulicą
(których w Mieście Aniołów było wiele), obojętnie mijając
przechodniów (których o tej godzinie prawie wcale nie było),
rozmyślając o tym, jakim błędem życiowym było spoufalanie się
z Axlem, kiedy nagle...
Potknął się o jakąś kłodę i
tylko cud połączony z wyjątkową życzliwością grawitacji
uratował go od zarycia twarzą w beton (czego nie przeżyłby cały
przemysł muzyczny i Międzynarodowe Stowarzyszenie Groupies i
Dilerów). Jako-tako skoordynował swoje ruchy i już miał iść
dalej, kiedy olśniło go.
W Los Angeles nie ma żadnych kłód.
Pochwaliwszy wpierw swoją
oszałamiającą inteligencję (i rozważywszy jednak karierę
naukową, w końcu jakby miał na koncie Nobla, to pewnie laski
chętniej wskakiwały mu do łóżka, a on uraczyłby je
myślicielskim wywodem o trudnej sytuacji kłód w amerykańskich
miastach), obejrzał się za siebie. No cóż jakby każda kłoda tak
wyglądała, to zastanowiłby się nad zamieszkaniem w lesie.
Potknął się o nogę. Całkiem
zgrabną nogę. Nieco przychudą, trzeba przyznać, ale jeszcze nie w
takim tragicznym stanie. Nogę w czerwonym glanie, w górnej części
odzianą tylko w krótkie dżinsowe spodenki. Właścicielka nogi
była dziewczyną (a może zamiast naukowcem, to zostałby
Sherlockiem Holmesem... laski chyba lubią teksty w stylu
'wydedukowałem, że lepiej wyglądałabyś nago w moim łóżku').
Wydedukował też, że była rzeczywiście całkiem ładna. Całkiem
bardzo ładna. Spod burzy włosów koloru mlecznej czekolady,
częściowo opadających falami na plecy, a częściowo
zasłaniających twarz, patrzyła na niego wielkimi, orzechowymi
oczami w kształcie migdałów. Była bardzo blada, trochę nawet za
bardzo. I trzęsła się. Ale to chyba niezbyt normalne, że potyka
się o ładne, trzęsące się dziewczyny? Zwłaszcza, że siedzą,
leżą, coś pomiędzy, na środku chodnika w stanie raczej nie
pozwalającym na podniesienie się. Nie, to chyba faktycznie niezbyt
normalne.
- Wszystko w porządku? - wypalił, po
czym zastanowił się nad tym, co powiedział, pobiegł do San
Francisco, wszedł na Golden Gate i skoczył. No na pewno wszystko w
porządku, czuła się tak zajebiście, jak Lennon z kulkami we
wnętrznościach.
- N-nie, ale m-mi nie pomożesz... -
wyjąkała, a jej oczy zaczęły w nadludzkim tempie badać
rozkojarzonym nieco wzrokiem Izzy'ego.
Szybko odwinęła rękawy szarego
sweterka, jakby próbując coś zakryć. Ale Izzy już wiedział. To
była druga obok gry na gitarze rzecz, o której wiedział aż za
dobrze. Głód.
Kurwa, kurwa, kurwa. No i co ma teraz
zrobić? Wcześniej to mógł udawać, że jej w ogóle nie zauważył,
ale nie, musiał jak głupi zastanawiać się nad problemami
egzystencjalnymi kłód. I co? No chyba nie zostawi jej tu tak po
prostu? Ale co ma zrobić? Nie pobiegnie przecież na poszukiwania
dilera, żeby kupić jej działkę...
No tak. Tylko, że będzie tego
żałował. Wykłuje sobie oczy i do końca życia będzie sobie
powtarzał, że nie jest dobrym wujciem, rozdającym działki w
Fundacji Hera Dla Ćpunów.
Chuj, jakby powiedział Axl.
Pomógł jej wstać, jedną ręką ją
objął, a drugą asekurował w razie pomysłów przewrócenia się
do przodu i poprowadził do jedynego otwartego o tej godzinie klubu w
okolicy.
Doszedł, hehe, do wniosku, że ciężko
prowadzi się lecącą przez ręce laskę na głodzie. Nawet jeśli
jest wyjątkowo ładna (no co jak co, ale ładne ćpunki zdarzają
się tak często jak... jak... trzeźwy Duff). Na miejscu nie miał
przynajmniej problemów, do którego kibla ją zaprowadzić (jego
męska duma nie przeżyłaby damskiego, a znowuż dziewczyna mogła
czuć się niekomfortowo w otoczeniu bidetów) – właściciel
ułatwił życie parom pragnącym zająć się sobą bez nachalnych
spojrzeń i postanowił, że toaleta będzie wspólna dla wszystkich
trzech płci i Stevena Adlera.
Cały lokal był pusty (jedynie barman
przeglądał ostatni numer Playboya), a łazienka jeszcze bardziej.
Wolny od podejrzliwców posadził dziewczynę na najczystszym kiblu,
na wszelki wypadek zamknął za nimi drzwi i zabrał się do
szykowania działek.
Kłoda, jak wieszając się w myślach
ochrzcił ją Izzy, bez słowa przyglądała się opierając o
ściankę, żeby nie spaść. Dopiero, gdy zacisnął na jej ramieniu
pasek i podał strzykawkę odezwała się cicho.
- Zastanów się, czy chcesz to robić.
Jestem ćpunką, jeśli teraz nie zrezygnujesz, to nie będę w
stanie ci odmówić.
Nie chciał się zastanawiać. Położył
jej szprycę na drżącej dłoni.
Nie miała już siły, żeby powiedzieć
nie, zastanawiać się, czy przypadkiem nie zarazi się jakimś syfem
korzystając z cudzej strzykawki, ani czy ten zupełnie obcy jej
człowiek nie chce jej zabić wciskając lewy towar.
Nucąc cichutko jakąś piosenkę,
próbowała się wkłuć. Jednak jej ręce były już tak spokojne
jak woda w szklance gościa chorego na Parkinsona, który dostał
ataku padaczki podczas tańczenia lambady. Przestała nucić (jak się
okazało – 'Wild Horses') i zaczęła się, delikatnie mówiąc,
niecierpliwić, w amoku wbijając igłę gdzie popadnie i klnąc. Po
chwili zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu, i nieco
spokojniejszym głosem zapytała:
- Zrobiłbyś to dla mnie?
I wyciągnęła strzykawkę w jego
stronę.
Kurwa, kurwa, kurwa. No nie. No po
prostu kurwa, no nie. Izzy gorączkowo zaczął się zastanawiać co
robić. W sumie nie było to nic trudnego, ale jakoś wkłuwanie się
w żyłę tej dziewczynie było zupełnie inne niż w przypadku
każdego innego ćpuna. Takie... jakby to powiedzieć... intymne?
Miał wrażenie, że nie jest w obskurnym kiblu z głodującą
ćpunką, tylko w jakimś innym świecie, poza myślą i czasem. I że
władowanie tej lasce działki jest o wiele bardziej grzeszne niż
spełnienie z nią najskrytszych łóżkowych fantazji.
Whatever, pomyślał, ocknąwszy się
nieco.
Delikatnie zaczął szukać dobrego
miejsca. Jej żyły nie były w bardzo tragicznym stanie, ale
niewielkie skrzepy już się pojawiły. Ostrożnie przebił się
przez skórę i nacisnął tłok. Nabrała głęboko powietrza.
- Jejku jej – westchnęła głośno,
kiedy cedwadzieściajedenhadwadzieściatrzyenopięć popłynęło w
jej krwi.
Na jej twarzy zagościł błogi
uśmiech, według Izzy'ego bardzo, bardzo ładny uśmiech. Wyszedł
na chwilę z kabiny, żeby wypłukać strzykawkę, po czym wziął
się za szykowanie swojej porcji, kątem oka zerkając na rozanieloną
towarzyszkę. Co kilka chwil powtarzała cicho 'jejku jej', z
zamkniętymi oczami wędrując po krainie małych kucyków (frendszyp
is madżik). Kiedy jednak oklepywał palcami zgięcie ręki,
ostrożnie wyjęła z jego dłoni szprycę i sama obejrzała jego
żyły w poszukiwaniu odpowiedniej. Znowu cicho zanuciła. Już
wstrzykując herę do jego krwiobiegu zaśpiewała refren.
Wild, wild horses, couldn't drag me
away.
Rozwalili się na kanapie przy stoliku
obok okna, przerywając barmanowi rozrywkę poprzez zamówienie
drinka dla Kłody i wódki dla Izzy'ego (nie będzie się zniżał i
jak baba zamawiał drinków, w końcu musi teraz się wykazać
męskością przez ładną laską... bardzo ładną laską).
- Izzy jestem – powiedział, jakże
twórczo i kreatywnie Izzy.
- Aha.
Cisza. Niedobrze, niedobrze.
- A... a ty?
- Zgadnij – uśmiechnęła się.
Bardzo uroczo się uśmiechnęła.
- Mam zgadywać jak masz na imię?
Wzruszyła ramionami.
- Hm... Angie? - Stonesi wciąż mu
krążyli umyśle.
- Naprawdę mnie posądzasz o taki
mejnstrim?
- Jaki mejnstrim? Bardzo artystyczne
imię, pasowałoby ci.
Uśmiechnęła się znowu. Kurwa, Izzy,
ogarnij się deko.
- No ja nie wiem – wyjęczał jak
dziecko, któremu rodzice nie chcą powiedzieć, gdzie schowali
czekoladę.
- Trudno, to wymyśl – odparła znad
kieliszka, którego przed chwilą przyniósł fan działalności
Hefnera.
Po pół godzinie dyskusji na temat
wyższości Exile On Main St. nad Sticky Fingers i wpływu Króliczków
Playboya na amerykańską gospodarkę, Izzy zauważył, że nosiła
wisiorek z malutkim wizerunkiem Audrey Hepburn.
- Audrey?
- No nawet blisko.
- Naprawdę?
- No powiedzmy, że jesteś na dobrym
tropie.
Zaczął więc przypominać sobie
wszystkie możliwe aktorki, modelki i inne piękności z lat
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
- Marilyn?
- Pudło.
- Bridget?
- E, nieładne.
- Claudia Cardinale?
- Ładna była.
- No.
- No to?
- No to nie jesteś Claudią Cardinale?
- Ciężko zauważyć. Ale to nie ten
nos.
- Masz bardzo ładny nos.
- Dziękuję. No, próbuj dalej.
- Naprawdę nie jesteś Claudią
Cardinale?
- Sophią Loren też nie.
- Natalie Wood?
- Grasz na czymś? - zagadnęła po
chwili kontemplacji sufitu.
- Na nefach i toche na gitache –
zapalił papierosa. - No nie trochę. Nawet całkiem sporo.
- Wiedziałam, że skądś cię kojarzę
– grzecznie podziękowała. - Nie palę.
Zreflektował się nie co i już w
myślach nucił requiem dla papierosa z zamiarem zgaszenia go, ale po
chwili dodała, że nie przeszkadza jej to, o ile nie będzie kopcił
jej w twarz.
- Serio mnie kojarzysz? - uniósł
brwi. Czyżby był już światową gwiazdą, a jeszcze tego nie
wiedział?
- Aha. Grałeś z jakimiś
glam-rockowymi oszołomami miesiąc temu w takim śmiesznym klubie z
różową podłogą, prawda?
- Ej, nie gramy glam rocka – oburzył
się. - Ale fakt, grałem.
- No nie gracie, ale wyglądaliście
jakbyś zrobili włam Nikki'emu Sixx'owi.
- To Axl wpadł na pomysł na taki
imidż. Ten rudy. A wiesz, jak to jest z rudymi... - otrząsnął się
na samo wspomnienie Rose'a z psychopatyczną miną podczas włączania
blendera.
- I dajesz się tak ubierać w
panterkę?
- Panterka nie jest aż taka
tragiczna...
- Jasne, jasne. Jak jeszcze kiedyś
zobaczę cię w panterce, zeberce, żyrawce, wężyku, czy innym
myszoskoczku to zastrzegam sobie prawo do zgonu spowodowanego
śmiechem.
- A Keith Richards miał marynarkę w
panterkę! - powiedział z wyrzutem.
- Jak napiszesz coś na miarę Gimme
Shelter, to jak Bond dostaniesz licencję, ale nie na zabijanie,
tylko na panterkę. I obiecuję się nie śmiać.
Oczywiście nie zauważył
skrzyżowanych palców za jej plecami. I tak go wyśmieje.
- Lauren Bacall?
- Nie. Ale podziwiam, że kojarzysz.
Wolę nie wiedzieć dlaczego.
- O co mnie podejrzewasz?
- O nic, o nic.
- Ty coś sugerujesz!
- A skąd. Nie nabierzesz mnie, nie
znam faceta, który by tego nie robił.
- Kobiety też to robią!
- A czy ja mówię, że nie? Po prostu
nie wszystkie...
- Masz nieczyste myśli, pewnie też to
robisz, a mnie chcesz oczernić!
- Nieprawda!
- Prawda! I to zapewne do zdjęć
Jamesa Deana!
- I dobrze!
- Zajebiście!
- No!
- Rita Hayworth!
- Nie!
- Elizabeth Taylor?
- Nie.
- Sky.
- Co? - Izzy z początku nie zajarzył
o co chodzi. Po chwili przeanalizował jej wypowiedź, ocenił
prędkość wiatru, położenie słońca na niebie (o kurwa, to już
się robi ciemno?), konfigurację gwiazd i prawdopodobieństwo
wywołania III Wojny Światowej. Następnie stwierdził, że dalej
nie wie, o co chodzi.
- Wszyscy mówią na mnie Sky –
powtórzyła, po czym dopiła drinka. Któregoś z kolei. Długiej
kolei. - To nie jest moje prawdziwe imię, ale niech ci na razie
wystarczy.
- Ładnie – wydukał, nawet po ilości
wlanego w siebie alkoholu nie wiedząc, co właściwie odpowiedzieć.
- E tam – wzruszyła ramionami.
- Nie, serio mi się podoba –
zapewnił trochę nazbyt gorliwie, bawiąc się jej wisiorkiem z
Audrey.
Uniosła brwi. Wyglądała bardzo,
bardzo ładnie.
- Ale wiesz co? - dodał po chwili,
robiąc poważną minę i kładąc jej dłoń na ramieniu. - Jak
jesteś Claudią Cardinale, to nie musisz się przede mną ukrywać.
Było koło dziewiątej, kiedy klub już
się nieco zapełnił, a Sky z głowa na ramieniu Izzy'ego
obserwowała, jak ten energicznie gestykulując, tłumaczył dlaczego
Grace Kelly nie nadawałaby się do roli Gandalfa. W tle leciała
jakaś piosenka Poison, dlatego Sky nie do końca słuchała wywodu
na temat problemów Grace, gdy dowiedziałaby się, że Szary spotkał
ojca, który wreszcie prał i wyprał ciuchy czarodzieja w pollenie.
Była zbyt zajęta robieniem prowizorycznych zatyczek do uszu, bo
przecież prawdziwi artyści nie słuchają jakiejś glamrockowej
szmiry! Spośród muzyków tylko David Bowie ma prawo do malowania
się i wzbudzania wątpliwości na temat swojej płci!
W pewnym momencie jednak, zanim zdążyła
wetknąć drugą z zatyczek, wyłowiła zdanie o treści 'umówił
się ze mną o dwudziestej, a już godzinę się spóźnia!'. Nagle
wszystkie sygnały organizmu, których dotychczas dziwnie nie
zauważała, uderzyły ze zdwojoną mocą.
- Musze już iść – powiedziała
niespokojnie, zrywając się z kanapy.
- Czekaj – Izzy w ostatnim momencie
złapał ją za rękę. - Coś się stało?
Przygryzła wargę.
- Nie. Muszę już iść.
Izzy wziął głęboki wdech, odmówił
szybką litanię i wreszcie się odezwał, ostrożnym tonem, jakby
bał się, że na jego wypowiedź Sky zareaguje poprzez rozjechanie
go czołgiem.
- A może chciałabyś ju...
- Nie – przerwała mu, dość
brutalnie.
Kurwa, kurwa, kurwa. Wyciągnął swoją
podręczną katanę i popełnił harakiri.
- Lubię cię – zaczęła ostrożnie,
patrząc w podłogę. - Ale to nie jest dobry pomysł, żebyśmy się
jeszcze kiedyś spotkali.
Zmartwychwstał tylko po to, żeby
skoczyć na bungee bez linki.
Niepewnie podeszła bliżej, i
delikatnie go przytuliła. Na pożegnanie. Nie zobaczy go już nigdy,
to co tam, może się raz przytulić, nic się nikomu nie stanie.
- Holly – szepnęła. - Moje prawdziwe imię to
Holly.
I wybiegła.
A Izzy obiecał, że zniszczy cały
nakład 'Śniadania u Tiffany'ego' w mieście.
Właśnie mi tym uświadomiłaś jak bardzo tęsknię za wakacjami jakieś dwa/trzy lata temu i za tym żebym mogła po prostu usiąść i pisać i wiedzieć, że ktoś to po drugiej stronie czytać, i nie mieć naprawdę nic innego do roboty, i siedzieć z laptopem w łóżku do czwartej rano, palić sobie fajkę przez okno przy wschodzącym słońcu, spanie do 13 tylko p oto żeby spać i wrócić do pisania...
OdpowiedzUsuńCholera, jestem taka nieszczęśliwa, zwłaszcza jak teraz o tym myślę.
Zatęskniłam, ale się uśmiechnęłam do tego opowiadania. Dawno nic nie napisałam, ale jeszcze dłużej nie czytałam. Ostatnio nawet Martinowi ciężko mnie przekonać do czytania, więc gratulacje <3
Boże, jak ja sobie życzę tych dwóch tygodni ferii bez żadnego pierdolenia o olimpiadach z francuskiego i innych gównach. Takie dwa tygodnie bez niczego. Posiedziałabym w domu. Popisała.
Czasu nie ma, Sodoma, Gomora, francuski i ból dupy
Kocham Cię, że to napisałaś
I za wszystko inne, i dziękuję <3
Jak tylko będę w stanie w tych barach kupić alkohol to bez wahania, póki co zostaje nam demo w namiocie za ikeą :)
OdpowiedzUsuńJa to ostatnio jestem jakaś taka bez życia, trochę mi się chyba we łbie pojebało, serio. I to nie na lepsze. Ale dobra (hahaha, względnie) wiadomość jest taka, że zaczęłam coś sobie dłubać i pisać.
A dzisiaj szukałam fajnego filmu na wieczór z bratem i znalazłam taki z zajebistym opisem:
'Monstrualny ptak z kosmosu posiadający wokół siebie ochronną kopułę z antymaterii, sieje trwogę i zniszczenie pośród bezradnych Ziemian.'
Zawsze chciałam być reżyserem, inspirująca praca.
Kocham Cię też i mam nadzieję, że nawet jak cały internet zaleją 10latki z blogami o pedałach, albo Gunsach i to wszystko będzie już takie chujowe że żal patrzeć (czasem myślę że to już) to my nadal będziemy sobie siedziały na tych swoich blogach, będziemy sobie takie alternatywne i w ogóle, łódzkie rządzi nawet na blogspotcie na zawsze (zima już nie nadchodzi, bo przeszła) <3
Maturę to ja będę pisała za 2,5, bo jak mnie coś podkusiło na rok 0. po francusku to już potem się nie dało nic z tym zrobić. Ale 18stka w tym roku faktycznie, miło, jak dobrze pójdzie i moi rodzice znowu nie pokrzyżują planów (jak zwykle, tak) to może ją będę świętowała w Danii i do tego nie z nimi.
OdpowiedzUsuńMnie ta szkoła zabija. Ja mam potrzebę rozwoju w trochę inną stronę niż ona...
Ja czasem próbuję przeczytać jakieś zdanie, ale prawda jest taka, że z tych starszych blogerek to prawie nikogo nie ma, a jak jest to doda coś raz na 10000 lat i i tak nie mam ochoty tego czytać :( nie wiem, coś tu się zjebało, brakuje mi opowiadań ludzi z tak zjebanymi (i alternatywnymi) mózgami jak my. Weź daj spokój, gdzie są te wieczne imprezy, piły mechaniczne i wypluwanie herbaty na ekran ze śmiechem na cały dom o 3 w nocy, ludzie, teraz to taka patologia...
Nie przeczytałam za pierwszym razem o koncertach, nie wiem czemu, nie zarejestrowałam tego po prostu. Zastanawiam się nad Aerosmith w sumie bardziej niż nad Black Sabbath, bo chociaż Ozzyemu dużo można przyznać to jednak na Black Sabbath bym poszła jakieś 20 lat temu co najmniej. A na Aerosmith mnie ciągnie nawet pomimo cycków Perry'ego. Tylko szkoda że Atlas Arena chce zabić kolejne koncerty, zaczyna mnie to miejsce denerwować
A wiesz w co się bawią dzieci z Ksawerowa?
UsuńW miasto
UsuńMi generalnie zawsze się Dania bardzo podobało, ale akurat tam nigdy nie byłam i może w tym roku wreszcie się uda. Ja ostatnio zauważyłam, że nie mam pojęcia gdzie iść na studia. Liceum wybrałam takie, żeby mi w miarę sprawiało jakoś troszkę przyjemności. Studiów chyba nie dam tak rady, hahhah
OdpowiedzUsuńMnie arena trochę zraziła do siebie, bo byłam na tym Systemie.No proszę, co za idiota wsadza taki zespół jak oni do Atlas Areny, co za idiota! Nie dość, że bilety zeszły w niecały dzień to jeszcze dostanie takich na płytę graniczyło z cudem... A patrząc na wykonawców z poprzednich lat (z resztą na tegorocznych też) to Impact jednak bardziej się nadaje na otwartą przestrzeń :)
Wórewask ahahahhahahahhahah, nadałaś sens mojemu życiu właśnie <3
Ej to kiepsko, bo ja uwielbiam jeść to bym chyba nie wytrzymała, ale na pewno potraktowałabym to jako kolejny dowód swojego męczeństwa i pretekst do zostania w domu. Always look on the bright side
Wiesz, moi znajomi to mają jakąś tam wizję, jakieś pomysły, problemem jest tylko wybranie tego najlepszego. Mi nie podoba się nic, poza Kanadą xd
OdpowiedzUsuńAle te wszystkie 'braci się nie traci' to tak czy inaczej jest Łódź i przenoszenie największych koncertów z Bemowa do nas to najlepszy pomysł nie jest. No chyba, że do Ksawerowa, wtedy to już inna sprawa.
Mnie w ogóle nikt nie rozumie, nawet jak próbuję coś wytłumaczyć. Nie lubię chyba ludzi, z małymi wyjątkami, ale ogólnie to nie lubię i wcale mi nie jest przykro. Lubić to można kawę, borówki albo schab, człowieka się toleruje. Jednych bardziej, drugich mniej. Ciebie, Grace Slick i Leonardo DiCaprio dużo bardziej, Kurta Cobaina i większość znajomych dużo mniej. I teraz pozostaje tylko usiąść na dupie i wołać do nieba czemu nie mogę koegzystować z ludźmi, których toleruję bardziej? Ironia losu, a Leonardo na mnie ciągle czeka i też gdzieś tam cierpi
Ja w pewnym momencie po prostu zdiagnozowałam się jako ziemniaka jeśli chodzi o relacje międzyludzkie i odpuściłam. Trochę pomogło, nie powiem, że nie
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że dla Ksawerowa zrobią wyjątek, no proszę Cię! Jak Ksawerów zrobi Ksawerów Fest to niech się lepiej Jimmy Page modli, żeby miejsca dla niego nie zabrakło.
A widzisz, ja tak blisko i wiem! I zawsze się zachwycam nad tym, że w tamtych czasach 90% kobiet tak pięknie wyglądała ze zwykłą grzywką...
Harcerze nie są alternatywni?! Ja przepraszam, a ci z Ksawerowa to niby co?!
Pabianiccy harcerze nie nazywają się Ecinaibap? Smutne
OdpowiedzUsuńWiesz, ja myślę, że Ksawerów Fest to będzie muzyczne wydarzenie roku. Co ja gadam, wydarzenie wszech czasów! Jak już Ksawerów robi festiwal to wiadomo, że będzie z pompą i na wysokim poziomie!
W ogóle wtedy fantastyczny typ urody mieli i mężczyźni i kobiety. W ogóle wtedy wszystko było tak bardzo lepsze
może poza Ksawerowem, nie było dwóch wagonów w tym super tramwaju. Ja kiedyś tym jechałam, przygoda życia! Poszłam na przystanek (który wygląda jak mini dworzec, fajnie, podoba mi się), usiadłam, grzecznie, czekam, a on przyjechał, zatrzymał się 20metrów od przystanku, a że ten przystanek jest dość głęboki to ja z ławeczki nie widziałam tramwaju, więc nie zaczęłam do niego biec, skurwiel przeczekał chwilę, a potem przejechał obok mnie z miną żalu (wiem, że ją miał, wiem po prostu!). A następny za godzinę <3
Myślę, że to najwyższy czas na wybranie stolicy świata i chyba wszyscy wiedzą kto wygra
Ksawerów jako centrum uniwersum <3
Sama nie wiem jak. Staram się tym nie jarać za bardzo, bo i tak trzeba czekać do kwietnia, a to szmat czasu... Cholera no, nie chcę tyle czekać.
OdpowiedzUsuńProusta nigdy nie 'przeczytałam', ale często 'czytam'. Mam po prostu ten pierwszy tom na półce i, co jest niezwykłe i cudowne w tej ksiązce, mogę po prostu podejść jeśli mam ochotę, otworzyć losową stronę i przeczytać jakikolwiek fragment. Wydaje mi się, że warto.
Z głębszą literaturą mam taki problem, że od momentu, w którym po raz pierwszy po coś głębszego sięgnęłam, reszta wydaje mi się banalna. Zbyt banalna
Nie wierzysz w Boga? Jedź do Ksawerowa, uwierzysz
Ja urodziłam się tego samego dnia co urodzili się Ian Gillan, John Deacon, zmarł Oktawian August, a w 1944 zlikwidowano getto w Otwocku. Dziecko spod szczęśliwej gwiazdy
Cześć, hej, siema, i tak dalej.
OdpowiedzUsuńTrafiłam tutaj, bo, e... Ktoś mi podrzucił linka podczas mojej desperackiej szamotaniny poszukiwania jakichkolwiek dobrych blogów z gunsowym fanfiction. Mam nadzieję, że to nie brzmi tak strasznie, jak jest.
Anyway, przybyłam, zobaczyłam, przeczytałam. I podoba mi się. Masz luźny, fajniutki styl, czyta się naprawdę lekko i widać, że masz pisarskie wyczucie. Po Axlu z blenderem śmiem twierdzić, że wyczuwam letką schizę.
Whatever, masz ode mnie okejkę, życzenia weny i świadomość, że tak nierozgarnięta osoba jak ja czyta twoje opowiadanie. Aż wrzucę u siebie do linków, żeby przypadkiem o nim nie zapomnieć.